niedziela, 29 grudnia 2013

Statystyka czwarta.

Berenika:
 
W późny piątkowy wieczór wróciłam do domu z turnieju rozgrywanego na ziemi gorlickiej, gdzie zespół Developresu radził sobie ze zmiennym szczęściem zajmując w turnieju międzynarodowym najmniej szczęśliwe dla sportowca czwarte miejsce. W sparingach przedsezonowych nie jest ważny wynik, a gra i możliwość na bieżąco korekty błędów, jakie zespół popełnia. Dzięki nam statystyką ta poprawa jest dużo łatwiejsza, bo całe spotkania nagrywamy, a później robimy analizę i dostarczamy gotowy materiał trenerowi z którym później ustalamy strategie na poszczególne mecze. Miałam trochę problemów z programem ponieważ uczyłam się na nowej wersji, a sprzęt jaki posiada klub ma wgraną starszą wersje, która nieco się różni w dosyć podstawowych funkcjach. Jednak się nie zniechęcam i będę próbowała sama rozgryźć program podczas dzisiejszego treningu o ile będę miała na to czas. Przecież statystyk ma też inne obowiązki zwłaszcza podczas treningów jak podawanie piłek, ustawianie sprzętu czy nawet czasem same uczestnictwo w treningu. Nie na wszystko pozwala mi kontuzja i skakanie do piłek jest mi zabronione. Czasami ubolewam nad tym, że już nie mogę grać, ale to tylko chwilowe słabości, bo mój obecny kontakt z siatkówką mi bardzo odpowiada. Wysiadam z autobusu, który podwiózł mnie praktycznie pod hale liceum w której trenujemy i z słuchawkami na uszach w których akuratnie leci przebój zespołu Lawson – Juliet zmierzam do budynku. Akuratnie trafiam na przerwę pomiędzy lekcjami więc przychodzi mi się przedzierać przez tłumy zgromadzone w holu. Po chwili wchodzę już do naszego kantorka gdzie siedzą trenerzy, fizjoterapeutka i ku mojemu wielkiemu zdziwieniu prezes więc pospiesznie ściągam słuchawki.
- Dzień dobry – witam się z prezesem, który odpowiada na moje przywitanie i gestem ręki każe siąść na wolnym krześle.
- Skoro jesteśmy w komplecie to mogę zacząć. Mamy pewien problem ponieważ wczoraj dostałem wymówienie od pana Urbana, który od nas odszedł ponieważ dostał propozycje pracy w jednym z zespołów Orlen Ligi. Za szesnaście dni zaczynamy ligę i zostajemy tylko z stażystką. W tym czasie trudno mi znaleźć kogoś kto był by wolny, na odpowiednim poziomie i przede wszystkim zgodził się na prace w pierwszej lidze. Jesteśmy w kropce.
- Mogę się zajmować statystyką i być jednocześnie drugim trenerem jeżeli trzeba – mówi Stanisław.
- Wolałbym, żeby wszyscy obecni zostali na swoich stanowiskach. W grę wchodzi zatrudnienie nowego statystyka, a póki co pani Berenika jest numerem jeden. Jednak zdaje sobie sprawę jaki to jest dla pani przeskok i, że pani doświadczenie to tylko ostatni turniej sparingowy więc mam pewne rozwiązanie. Załatwiłem pani powiedzmy małe szkolenie u statystyków Resovii. Oni co jakiś czas mają swoich, że tak powiem uczniów więc mają już w tym doświadczenie. Mam nadzieje, że pani przyjmie taką pomoc.
- Każdą pomoc przyjmę byle tylko oswoić się z programem podczas meczu czy nauczyć czegoś nowego.
- No to świetnie. W takim razie wszyscy wiemy na czym stoimy, a co do pani małego szkolenia jeszcze podam szczegóły, bo muszę się skontaktować z tym panem, którego mi polecił prezes Górski gdyż musze z nim ustalić pewne szczegóły.
Chwilę później prezes jedzie z powrotem do siedziby klubu, a my idziemy przeprowadzić trening. W życiu nie przypuszczałam, że tak szybko i w takich okolicznościach zostanę pierwszym statystykiem drużyny. Wiem jakie mam problemy więc tym bardziej się boje tej odpowiedzialnej roli. Z drugiej strony korepetycje z statystykami Resovii, które mają mi pomóc. Tyle, że to się łączy z tym, że znowu mogę się spotkać z oprawcą mojej bluzki. Jednak sam prezes mówił iż mają statystyków to może jednak rad udzielać będzie mi jakiś inny kolega po fachu.
Wróciłam do domu po treningu i z kolacją siadłam przed laptopem w salonie. Czekam na połączenie z Kubą i zaczynam się już niecierpliwić, bo to strasznie długo trwa. Nie rozmawialiśmy ze sobą miesiąc, bo to nie takie proste jak się wydaje gdyż wymaga zgody przełożonego Kuby. W końcu jednak pojawia się na ekranie mojego laptopa.
- Cześć Mysza – wita mnie posyłając mi lekki uśmiech. Wygląda na bardzo zmęczonego, a w dodatku mam wrażenie, że coś jest nie tak – Jak tam u ciebie?
- Cześć Kubuś u mnie wszystko dobrze, a nawet bardzo dobrze, ale lepiej to ty powiedz co u ciebie, bo mamy tylko piętnaście minut.
- U mnie nic ciekawego się nie dzieje, jest spokój jak na razie. Patrole po wioskach przebywają bardzo spokojnie. Niektórzy się śmieją, że to cisza przed burzą.
- No ale jak ty się czujesz?
- Dobrze tylko tęsknie za tym normalnym życiem i tobą. Życie w bazie czasami nam urozmaica kucharz gotując polskie przysmaki jak dojdzie nam dostawa lepszej żywności. Ogólnie jest dobrze. Opowiedz mi jak tam na stażu.
- Wróciłam niedawno z turnieju sparingowego gdzie po raz pierwszy mogłam wykorzystać wiedze w praktyce i szło mi to średnio. Jednak co innego szkolenie a praktyka. Wyobraź sobie, że dzisiaj zostałam pierwszym statystykiem Developresu.
- No widzisz poznali się na tobie.
- Nie poznali tylko główny statystyk Mateusz zrezygnował, bo dostał lepszą propozycje zawodową. Zostałam rzucona na głęboką wodę z asekuracją w postaci doszkalania u statystyków męskiej rzeszowskiej drużyny.
- Nic tylko się cieszyć.
- Cieszę się, ale wiecznie statystykiem nie będę, bo trwają poszukiwania jednak nie jest to proste.
- Zobaczysz, że pokażesz im iż nie muszą szukać.
- Oj chciałabym Kubuś, chciała. Jednak znam swoje miejsce w szeregu. Niedługo będę mogła ci wysłać paczkę. Chcesz coś specjalnego?
- Nie mam specjalnych życzeń oprócz tego żebyś sama się tam znalazła, ale to nie możliwe. Wszystko co mi prześlesz będzie rarytasem. Dobra Księżniczko muszę kończyć. Kocham cię – mówi posyłając mi wirtualnego buziaka co i ja czynie, a chwilę później i znika z mojego ekranu.


Michał:

Z samego rana zadzwonił do mnie prezes. Nawet nie zdążyłem zjeść w spokoju do końca śniadania. Okazało się, że sytuacja żeńskiego Developresu skomplikowała się jeszcze bardziej, niż można było to sobie wyobrazić. Urban zrezygnował ze swojego stanowiska pracy w klubie, a na jego miejsce powołano tego młodego praktykanta, którego miałem douczać. Nie zaprzeczę, wielkie wyzwanie przed nim, ale może dzięki temu, że zostanie od razu rzucony na głęboką wodę, nauczy się wszystkiego od podstaw i kto wie, może za jakiś czas będzie tak obcykany w tym temacie, że bez żadnych przeszkód będzie mógł kandydować na statystyka reprezentacji. W sumie, fajnie byłoby współpracować ze swoim uczniem, ale do tego jeszcze daleka droga; bo żeby do tego doszło, najpierw, tak jak obiecałem, muszę się z nim kilka razy spotkać i coś niecoś wytłumaczyć, podpowiedzieć, czy doradzić. Nagła potrzeba ich zespołu spowodowała to, iż musimy przyspieszyć nasze spotkania, dlatego też pierwsze „korepetycje” miały się odbyć już dzisiaj popołudniu. Uzgodniliśmy wcześniej z Górskim, że najlepiej będzie, jeśli stażysta przyjedzie do mnie do mieszkania, bo tułać się po jakichś przepełnionych kawiarniach czy restauracjach z trzema laptopami, teczkami i innymi niezbędnymi materiałami, mija się z celem. Panujący w tego typu lokalach zgiełk i gwar nie sprzyjają nauce i pełnej koncentracji, bo do analizowania statystyk niezbędna jest cisza i skupienie. W związku z powyższym, umówiliśmy się na godzinę szesnastą, o czym prezes Adam miał poinformować zarówno trenera Wójtowicza, jak i samego młokosa, przekazując mu również mój adres zamieszkania.
Dokończyłem swoją ostygniętą jajecznicę, dopiłem już i tak zimną kawę, pozmywałem naczynia, stanąłem w salonie z rękoma podpartymi pod boki i zastanawiałem się, od czego by tu zacząć. Nie będę ukrywał, że Górski mnie zaskoczył tą wiadomością, a ja miałem inne plany na spędzenie dzisiejszego popołudnia. Byłem umówiony na wspólne oglądanie meczu piłki nożnej z Sergiuszem i kosztowaniu jego własnoręcznie pędzonego wina, u niego w domu, ale w zaistniałej sytuacji, chcąc nie chcąc, musiałem zadzwonić do Ruszela i przełożyć to na inny dzień. Przyznam szczerze, że wyczułem w jego głosie smutek i lekkie rozczarowanie, bo obaj tak bardzo czekaliśmy na jakiś luźniejszy grafik wolnego czasu, żeby spotkać się gdzieś poza halą czy siłownią, ale niestety. Obiecałem i muszę się z danego słowa wywiązać, a Sergio jest tak wspaniałym człowiekiem, że rozumie mnie jak nikt inny i nie robi problemu tam, gdzie go nie ma.
Ogarnąłem trochę swoje cztery kąty, żeby stażysta mógł sobie swobodnie usiąść i ustawić laptopa na stoliku. Nie, żebym był jakimś wielkim bałaganiarzem, ale przez kilka ostatnich wyjazdów, w salonie nazbierało się mnóstwo zupełnie niepotrzebnych rzeczy, walizek, reklamówek, gazet i ciuchów. Przetarłem jeszcze szybko okno, bo jakieś pierdzielone ptaszysko oznakowało mi szyby na biało; paskudne wrony, wszędzie się rządzą!
Zastanawiałem się, co jeszcze mam zrobić, żeby być w pełni gotowym na udzielanie korków i kiedy przechodziłem obok lodówki, nagle mnie olśniło! Cholera, ja wiem, że ten młodzik przychodzi, żeby się edukować, ale przecież wypadałoby go czymś poczęstować, a ja mam pusto w szafkach i lodówce! Nałożyłem na siebie pośpiesznie adidasy i kurtkę, wsiadłem w samochód i ruszyłem do pobliskiego Tesco na małe zakupy.
Chodziłem między regałami jak we mgle, nie wiedząc, co tak naprawdę mam włożyć z półki do koszyczka; i kiedy chciałem wejść w dział ze słodyczami, nagle zobaczyłem tę dziewczynę z pubu, którą nieszczęśliwie oblałem drinkiem. Jeszcze jej mi tu do szczęścia brakowało, no! Momentalnie zniknąłem z jej punktu widzenia i wnikliwie obserwowałem kątem oka zza drugiego regału. Stała przed szeroką gamą ciasteczek i chyba nie wiedziała, na które się zdecydować, bo co chwilę zmieniała opakowania w dłoniach. „Ja bym wziął na Twoim miejscu Delicje, bo są smaczniejsze niż Pieguski” – pomyślałem. Obserwowałem ją, nie odrywając w ogóle oczu od jej postaci i muszę stwierdzić, że wtedy w pubie nie dostrzegłem piękna jej urody: miała lśniące długie włosy, rumianą cerę i takie duże, brązowe oczy. Anioł, nie kobieta. Aż sam nie wiem, kiedy kąciki moich ust uniosły się ku górze, a okolice serca zaczęła wypełniać przyjemna fala ciepła.
A jednak, wzięła Delicje; wzięła i, co gorsza, ruszyła w moim kierunku. Czmychnąłem niespostrzeżenie do następnego przejścia, ciesząc się, że mnie nie zauważyła, bo przecież gdybyśmy na siebie trafili, podejrzewam, że nie obyłoby się bez wielkiej, na pół sklepu, awantury. A nuż, niósłbym coś znowu w rękach i niechcący poplamił jej ubranie – nawet nie chcę myśleć, co by się wtedy działo!
- Goguś?! Co Ty, u licha, robisz na dziale z pampersami i kaszkami dla dzieci? – dobiegł do mnie rozbawiony, znajomy głos zza pleców. Karwasz twarz, teraz to wpadłem jak śliwka w kompot. Odwróciłem się powoli do mojego rozmówcy, chcąc na szybko wymyślić jakąś sensowną i wiarygodną wymówkę.
- No cześć, Igła! Ja, jak ja, ale co Ty tu robisz? Przecież Twoje dzieciaczki już nie piją mleka z proszku, ani tym bardziej nie robią w pieluchy.
- Grzybki prosiły mnie, żebym kupił im kilka rzeczy potrzebnych dla małej Lilki, a ja jako dobry sąsiad nie mogłem przecież odmówić. Mam nadzieję, że nie wyszedłem z wprawy i nie zapomniałem jak to się robiło.
- Nie zapomniałbyś, gdybyś się postarał z Iwonką o jeszcze jedną pociechę. Dominiczka z Sebciem byliby zachwyceni, a Ty byłbyś przynajmniej ze wszystkim na bieżąco.  – uciąłem żartobliwie, chcąc umiejętnie zmienić temat.
- Te, te, te, Ty mnie tu nie zagaduj i nie odwracaj kota ogonem. Niech zgadnę: Balbina jest w ciąży?
- Nie, nie jest. To znaczy, może jest, ale na pewno nie ze mną.
- Jak to? – zapytał zdziwiony.
- Rozstaliśmy się, nie ma o czym mówić, Krzysiu.
- O, kurde, sorry. Nie wiedziałem.
- Nic się przecież nie stało. – uśmiechnąłem się łagodnie. – To co tam masz kupić naszym Rydzom?
- Kasia przekazała mi tu całą listę; Jezu, nie myślałem, że przez te kilka lat nawymyślają tyle dodatkowych rzeczy, tyle gatunków mleka, deserków czy chusteczek nawilżających. Za czasów Dominiki było tego pełno, ale teraz to już w ogóle półki się tu uginają i niedługo będą musieli dostawić drugi regał, bo się nie pomieszczą z tym całym asortymentem!
- Przynajmniej ludzie mają większy wybór. – pozwól Ignaczakowi dość do głosu, a pozostanie Ci tylko przytakiwać…
- Aj tam wybór. Widzisz, jakie tu się niektóre szity; o, patrz na przykład na to: kaszka zbożowo – ryżowa o smaku kiwi i banana, cena 3,29,-. No przecież które dziecko wypije Ci coś takiego śmierdzącego?! A w ogóle, to co to ma być za połączenie smaków? Ja pierdzielę, czego to ludzie nie wymyślą dla kasy! Generalnie stwierdzam, że wszyscy producenci idą teraz na ilość, a nie na jakość i prędzej przy później, te ich małe firmy splajtują, czego z całego serca im życzę. Dziecku trzeba kupić coś, co jest porządne, dobre i jest sprawdzone przez tych wszystkich ludzi z towarzystwa atestowego, a nie takie gnioty wypuszczają na rynek. Nie wiem czy ich głównym celem jest potrucie dzieci, czy jak? A Ty co o tym myślisz, Mieszko?
- Myślę, że nie wyszedłeś jeszcze z wprawy i gdybyś miał w domu niemowlaka, to doskonale wiedziałbyś, jak się nim zająć i co zakupić. – nie mogłem już dłużej wytrzymać i wybuchłem niepohamowanym śmiechem.
- No dzięki, jeszcze się będziesz ze mnie nabijał, tak?
- Ależ skąd, Igła, jakbym mógł! – wydusiłem z siebie, z trudem powstrzymując atak rechotu.
- A idź, Ty! To powiesz mi w końcu, co tu robisz?
- Szukam prezentu dla małych Achremów. – wymyśliłem pospiesznie.
- A co to, dzień dziecka we wrześniu? – zażartował, przewracając słoiczki z gerberowymi obiadkami w poszukiwaniu tego z królikiem i warzywami.
- Nie, początek jesieni. Kup sobie tejpa, Krzysiu. – wykonałem odpowiedni gest ręką, świadczący o tym, że mój kolega ma nierówno pod sufitem.
- Jak po tejpy, to tylko do Multiplexa.
- To jak będziesz zamawiał, to weź mi też kilka dopisz, przyda się czasem. – zakpiłem radośnie. – Dobra, stary, muszę lecieć, bo za godzinę mam spotkanie edukacyjne z jakimś stażystą z Developresu i nie mogę się spóźnić.
- Uuu, dodatkowa fucha?
- Raczej kumpelska pomoc statystyka. Trzymaj się i pozdrów Iwonkę! – pożegnałem się z libero i pognałem po Delicje, paluszki, piwo i jeszcze kilka innych rzeczy, bo przecież do tej pory na nic się nie zdecydowałem.
Wparowałem do mieszkania jak poparzony, rozpakowałem w tempie ekspresowym reklamówki i przebrałem się w świeżo wyprany, klubowy dres. Włączyłem wszystkie laptopy, poszukałem jeszcze jakichś raportów i kserówek z ostatnich meczów, no i wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Podszedłem do nich, zdecydowanym ruchem pociągnąłem za klamkę i doznałem niemałego szoku.
- Cześć, znowu się spotykamy, nie? – odezwała się na dzień dobry.
- Co Ty tutaj, u licha, robisz?! Dałem Ci za mało kasy za tę bluzkę, czy jak? – odparłem z lekka zirytowany.
- Nie, z bluzką wszystko jest okej.
- To nie rozumiem dlaczego mnie nachodzisz w moim prywatnym mieszkaniu!? W ogóle, skąd miałaś mój adres?!
- Przyszłam na douczenie. To ja jestem stażystką z Developresu. – jak Boga kocham, odebrało mi mowę.

***
Kristen: Znowu z poślizgiem czasowym, ale jesteśmy z nowym rozdziałem jeszcze w starym 2013 roku. Jako postanowienie noworoczne muszę sobie chyba postawić znalezienie weny dla Statystycznych, bo z tym kiepsko :) 

Patex: Przepraszam Was za to, że musiałyście czekać tak długo za nowym rozdziałem; przyznam się bez bicia, że to znowu ja nawaliłam. Ale. W związku z noworocznymi postanowieniami zamierzam się w tejże kwestii poprawić. :] 



UDANEGO  SYLWESTRA  I  WSZYSTKIEGO  DOBREGO  W  NOWYM  ROKU  
ŻYCZY 
BLOGGERSKI DUET: KRYSIA  I  PATKA. :)